Raymond Ibrahim: Dlaczego Viktor Orban ma rację w kwestii islamu

Niektóre środkowo- i wschodnio europejskie kraje są dziś krytykowane przez swoich bardziej „postępowych” sąsiadów za to, że nie chcą przyjmować muzułmańskich uchodźców. Pod największym ostrzałem postępowców są dzisiaj Węgry na czele z premierem Viktorem Orbanem. Zachodnie 'postępowe’ media próbują go przedstawić jako ksenofoba pełnego 'mowy nienawiści’, a co bardziej dramatyczne nazywają go pełzającym dyktatorem Europy. Czołowa lewacka brytyjska gazeta The Guardian, niczym szef włoskiej mafii, określa Orbana jako 'problem’, który należy 'rozwiązać’.

Na czym polega zatem 'problem’ z Orbanem? Jego wykroczeniem jest chęć ochrony swojego kraju przed muzułmanami i utrzymanie chrześcijańskiej tożsamości państwa węgierskiego. Zdaniem samego Orbana:

Ci, którzy tutaj przybywają, zostali wychowani w innej religii i reprezentują radykalnie odmienną kulturę od naszej. Większość z tych to nie chrześcijanie, a muzułmanie. Jest to kwestia ważna, ponieważ Europa i jej tożsamość opiera się na chrześcijaństwie. Nie chcący krytykować Francji, Belgii oraz innych krajów, jednak uważamy, że każdy kraj ma prawo decydować, czy zechce przyjąć dużą liczbę muzułmanów na swoim terenie. Jeśli tak im się podoba mieszkanie z nimi, oczywiście mogą kontynuować. My nie chcemy i uważam, że mamy pełne prawo zdecydować, że nie chcemy przyjąć dużej liczby muzułmanów w kraju. Nie podobają nam się konsekwencje posiadania dużej liczby muzułmanów, które obserwujemy w innych krajach i nie widzę żadnego powodu, dla którego ktoś miałby nas zmuszać do tworzenia podobnych rozwiązań.

Premier powołał się także na historię – nie zrobił tego jednak w politycznie poprawnym stylu obsmarowując chrześcijan i wybielając muzułmanów, ale zgodnie z rzeczywistością:

Muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o mieszkanie z muzułmanami, to jesteśmy właśnie tymi, które mają w tym doświadczenie. Mieliśmy okazję przerabiać to przez 150 lat.

Orban ma tutaj na myśli islamski podbój i okupację Węgier od 1541 do 1699 roku, kiedy islamski dżihad, terroryzm i prześladowania rdzennej ludności chrześcijańskiej były na porządku dziennym. Węgry nie były w tym osamotnione. Większość terenów południowo-wschodniej Europy oraz części dzisiejszego terytorium Rosji zostały podbite, okupowane i sterroryzowane przez Turków – niekiedy na sposoby, przy których wyczyny ISIS wyglądają na niewinne zabawy. Dla ułatwienia – proszę wyobrazić sobie wszystkie rodzaje zbrodni, których dokonuje dzisiaj ISIS i wyobrazić sobie je w większej skali.

Jednak dla europejskiego 'postępaka’, takie odległe wspomnienia są zapomniane. W artykule pod tytułem „Węgry zostały zawstydzone przez rząd Viktora Orbana”, lewacki The Guardian wyśmiewa i trywializuje stanowisko premiera i jego argumentację historyczną w taki oto sposób:

Węgry mają doświadczenia historyczne z Imperium Osmańskim i Orban jest bardzo zajęty rozdrapywaniem ich. Mówi on nam, że Osmanowie uderzyli ponownie. Podbijają nas! Węgry nigdy nie będą już takie same! Stąd wziął się płot, wysyłanie armii, ogłoszenie w całym kraju stanu wyjątkowego i stąd bierze się właśnie retoryka nienawiści. Bo właśnie tym to było od samego początku – czysta wrogość i oczernianie.

Podobną stategię obrał amerykański Washington Post, po tym jak dowiedział się, że Węgry były niegdyś okupowane przez Osmanów – oczywiście bez żadnej wzmianki o tureckich zbrodniach i cierpieniach narodu węgierskiego. Na łamach WP nie mogli się nadziwić postawie Orbana: „dość dziwaczne jest uważanie, że odległe czasy watażków wojennych i średniowiecznych imperiów mają w jakiś sposób wpływać na postawę jaką naród ma przyjąć wobec potrzeb dzisiejszych uchodźców„.

Media głównego nurtu ignorują fakt, że ludzie Państwa Islamskiego są zmieszani w tłumy uchodźców toczących się masowo do Europy. Samo Państwo Islamskie przeżywa dzisiaj 'osmańskie dni’ na nowo w Iraku, Syrii, Libii i wszędzie indziej, a także fantazjuje o ustanowieniu kalifatu ponownie na Węgrzech i całej reszcie Europy południowo-wschodniej, tak jak niegdyś udało się to Turkom. Nie można zatem bagatelizować i twierdzić, że dawne wzorce nie mają w 'oświeconym’ XXI wieku żadnego znaczenia. Zwłaszcza, że islamskie masy 'uchodźców’, które próbują wedrzeć się na teren Węgier i Słowenii wrzeszczą wiekowy islamski okrzyk wojenny Allaku Akbar – Allah jest wielki.

Jeśli chodzi o pozostałych, „zwyczajnych” imigrantów muzułmańskich – wielu z nich nigdy się nie zasymiluje, a niektórzy będą wykorzystywać najsłabszych – kobiety i dzieci – w celu ustanowienia szariatu w swoich enklawach. To jest dokładnie to, co ma na myśli Orban mówiąc, iż nie podobają mu się konsekwencje posiadania muzułmanów, które obserwuje w innych krajach.

Dla pewności, te 'inne kraje’ nie oznaczają tylko krajów europejskich. Dobrym przykładem może być tutaj Birma, gdzie mniejszości muzułmańskie wykazują te same postawy i stoją za podobnym chaosem jak w Europie. Odpowiedzią na agresję i roszczenia jest rosnący sentyment anty-muzułmański wśród rdzennej ludności buddyjskiej, co oczywiście spotkało się z krytyką ze strony zachodnich mediów. Popularny lokalny lider buddystów, Ashin Wirathu, którego wiecznie wrażliwe media nazwały 'birmańskim Bin Ladenem”, nieugięcie opiera się muzułmańskiej obecności w Birmie.

Przywodząc na myśl Orbana, Wirathu ostrzega, że 'jeśli będziemy słabi, to nasza ziemia zostanie muzułmańska’. Hymn jego partii opowiada o ludziach, którzy żyją na ich ziemi, piją ich wodę i są wobec nich niewdzięczni. Mówi tutaj o muzułmanach. Hymn zawiera również ostrzeżenie, że birmańscy buddyści 'zbudują płot z własnych kości’, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ulotki partii Wiranthu mówią: „Birma w tej chwili staje w obliczu najbardziej niebezpiecznej trucizny, która jest na tyle żrąca, że zagraża całym cywilizacjom.”

New York Times, który ośmieszał stanowisko Wirathu w podobny sposób, argumentował, iż „buddyści zdają się być bezpieczni w Birmie, a dziewięć z dziesięciu obywatele jest buddystami. Muzułmańska populacja stanowi jedynie 4-8%”. Podobną taktykę przyjął Washington Post w ataku na Orbana. Po ogromnym zdziwieniu naciskiem węgierskiego premiera na historię, postanowił wytknąć, że muzułmanie stanowią na Węgrzech mniej niż 1% całej populacji.

Ta medialna marionetka ignoruje tzw. islamską regułę liczb, która znajduje potwierdzenie wszędzie na świecie: przemoc i nietolerancja w stosunku do niemuzułmanów rośnie proporcjonalnie do liczebności muzułmanów na danym terenie.

Proszę wziąć pod uwagę słowa Daniela Byantoro, muzułmańskiego apostaty i konwertyty na chrześcijaństwo, podczas dyskusji na temat islamizacji jest kraju ojczystego, Indonezji, która obecnie jest najbardziej licznym krajem muzułmańskim na świecie:

Przez setki lat, mój kraj [Indonezja] była królestwem hindusko-buddyjskim. Ostatni hinduski król był na tyle dobry, że przyznał pierwszym muzułmańskim misjonarzom nieruchomości zwolnione od podatku, aby ułatwić im życie i możliwość szerzenia swojej religii. Wyznawców zaczęło powoli przybywać, a kiedy byli już dostatecznie silni liczbowo, zaatakowali królestwo. Ci, którzy nie chcieli konwertować na islam uciekli z kraju. Powoli, stopniowo, hindusko-buddyjska Indonezja przeistoczyła się w największą islamską nację na świecie. Jeśli Zachód miałby wyciągnąć jakieś wnioski, to niech historia mojego kraju będzie dla nich lekcją wartą głębszego zastanowienia. Jesteśmy ludzi wspierajacymi pokój i demokrację. Po prostu nie chcemy, aby zostały nam one odebrane przez naszą ignorancję i zgubną poprawność polityczną, połączoną z powierzchowną tolerancją.

W rzeczy samej. Kraje tak różnorodne jak Węgry i Birma – oraz liderzy tak różnorodni jak Orban i Wirathu – są dobrze zaznajomieni z islamem. Zachodnie nacje postąpią mądrze, jeśli wyciągną wnioski i nauczą się na błędach innych. W przeciwnym razie, nieuchronnie będą uczyć się na błędach własnych.

Źródło: Raymond Ibrahim

4 komentarz do “Raymond Ibrahim: Dlaczego Viktor Orban ma rację w kwestii islamu

  1. Birma to taki trochę zapomniany i egzotyczny kraj o którym rzadko wspomina się w kwestii islamu.
    A szkoda, bo warto. To kolejny przykład na to iż trudno o budowę społeczeństwa multi-religijnego z islamem w tle.
    Ale czy historia Birma nie zacznie łudząco przypominać tego co się dzieje w Europie? Wystarczy cofnąć się pamięcią- Anglicy podbijają Imperium Birmańskie w XIX wieku, zajmują żyzne gleby w prowincji Arkan i do uprawy pół sprowadzają IMIGRANTÓW z Indii oraz Bangladeszu (muzułmanów). I zaczynają się problemy bo w ciągu kilku pokoleń liczba muzułmanów wzrasta prawie ośmiokrotnie, dochodzi do napięć z rdzenną ludnością. (znany scenariusz?) W latach 40 ubiegłego wieku Japończycy zajmują Birmę, a wycofujący się Brytyjczycy zostawiają Rohingjom broń. A ci przystępują do eksterminacji buddystów, są niszczone świątynie, palone wioski. Ginie 20 tysięcy Arkan, no ale w odwecie życie traci 5000 Rohingjów. Po wojnie muzułmanie z północy Birmy zorganizowali ruch niepodległościowy i prowadzili działania partyzanckie.
    Jest o nich obecnie głośno z powodu statusu bezpaństwowców, bo w latach 80 przestali być obywatelami Birmy. Co jakiś czas następuje eskalacja konfliktów, bo jak muzułmanie zgwałcą buddystkę to buddyści biorą odwet.
    Historia Birmy dobitnie pokazuje, że rosnąca społeczność muzułmańska staje się problemem.

    A wracając do tematu- na czym polega problem z Orbanem? Chyba też na tym, że on mówi głośno to o czym wiele ludzi już wie. Jednak zachodnie „postępowe” media, jak i politycy oraz wiele organizacji dbały dotąd aby takie głosy nie miały prawa bytu. Cóż sytuacja się zmieniła, bo za tą falą nielegalnej imigracji pojawiają się niepokoje społeczne i coraz więcej ludzi będzie kierowało oczy ku tym, którzy nazywają rzeczy po imieniu. A taki jest Orban w kwestii islamu oraz nielegalnych imigrantów.
    Jeśli lewacki Guardian wyśmiewa stanowisko Orbana i kpi z historii, niech szanowni dziennikarze z Guardiana skomentują aspiracje muzułmanów do odzyskania Al- Andalus. Nam generalnie wytyka się pewne elementy historii (a mówi się o nich aby nie popełnić tego samego błędu) ale milczy się kiedy to muzułmanie odnoszą się do historii (odbudowa kalifatu, odzyskanie Al-Andalus, Turcy marzący o odzyskaniu Sarajewa). Podwójne standardy mediów chyba już nie zaskakują.

Dodaj komentarz